Rozmowy nie na temat

Tak wpadlem zobaczyc czy tu sie jeszcze cos dzieje..Tradycyjnie zdrowko.

napisał   mar 02, 2025 18:26

Zły... I laski mnie kochały... A jak stałem Się dobry to już dupa...

Kiedyś byłem..
napisał   mar 02, 2025 16:07

ze pokemony to stara gra, a tu widze ciag dalszy obsralucha 🍻

napisał   mar 02, 2025 15:52

Wiecie co mnie najbardziej wkurwia w ludziach? Ten taki olewczy stosunek do innych ludzi . Bo ja kurwa nigdy nie zrozumiem sytuacji, jak można składać życzenia urodzinowe osobie która nie żyje kilka lat. Nosz kuźwa ręce opadają. Chooooj mnie za chwilę strzeli.Naprawde jak na mój charakter, to ja bardzo grzecznie przekazałam komuś informacje, że jest debilem.Jak można mieć kogoś w znajomych i nie widzieć, że ten ktoś umarł?Chyba muszę zmierzyć ciśnienie.

napisał   mar 02, 2025 14:15

Bo w tygodniu nie mam czasu... I nie oglądam narciazy:) a co wy robicie? Skoro już się tu tak obnażamy?

napisał   mar 02, 2025 11:15

No i tak, dobry komentarz to co się podziało przez ostatnie godziny, polecam jak ktoś ogląda https://www.youtube.com/watch?v=7OCdcAED5A 😄

Szok, szok, rozpacz, niedowierzanie 😄
napisał   mar 01, 2025 23:29

Znalazłam dziada u sąsiadki 🤣🤣🤣

Bum
napisał   mar 01, 2025 17:58

ktos sie łapie? palec pod budkę 😁🍻

napisał   lut 28, 2025 21:52

W obliczeniach był błąd. Nie przeszli nad atmosferą, ale zderzyli się z nią. Statek wbijał się w powietrze z grzmotem, od którego puchły bębenki. Rozpłaszczeni na legowiskach czuli dobijanie amortyzatorów, przednie ekrany zaszły płomieniem i zgasły, poduszka rozżarzonych gazów, napierająca na dziób, zatopiła zewnętrzne obiektywy, hamowanie było niedostateczne i opóźnione. Sterownię napełnił swąd rozgrzanej gumy, pod prasą deceleracji ślepli i głuchli, to był koniec, ale nawet tego nie mógł żaden pomyśleć, nie starczyło wszystkich sił, aby unieść klatkę piersiową, wciągnąć oddech, robiły to za nich do ostatka pracujące tlenopulsatory, wtłaczały w nich powietrze jak w pękające balony. Nagle grzmot ucichł. Zapaliły się awaryjne światła, po sześć z każdej strony, ludzie wili się, nad tablicą napędu czerwieniał sygnał alarmu, była pęknięta i zgnieciona w harmonię, kawały izolacji, okruchy pleksiglasu z szelestem przesuwały się po podłodze, nie grzmiało, wszystko obejmował głuchy, rosnący gwizd. — Co się... — wychrypiał Doktor, wypluwając gumowy ustnik. — Leżeć! — przestrzegł go Koordynator, który patrzał w ostatni nie uszkodzony ekran. Rakieta przekoziołkowała, jakby uderzył w nią taran, spowijające ich nylonowe siatki zagrały jak struny, przez chwilę ważyło się wszystko jak u szczytu huśtawki zawisłej do góry nogami, potem zadudniło. Mięśnie, stężałe w oczekiwaniu ostatniego ciosu, obmiękły. Rakieta, stojąc na pionowym słupie wylotowego ognia, powoli schodziła w dół, dysze dudniły uspokajająco, trwało to kilka minut, potem przez ściany poszedł dreszcz. Wibracja stawała się coraz mocniejsza, łożyskowe zawieszenia turbin musiały się rozchwiać, popatrzyli na siebie. Nikt nic nie mówił. Wiedzieli, że wszystko zależy od tego, czy wirniki nie zatrą się, czy wytrzymają. Cała sterownia zadygotała nagle, jakby z zewnątrz kuł w nią z szaloną szybkością stalowy młot. Gruba, wypukła soczewka ostatniego ekranu w mgnieniu oka pokryła się gęstą pajęczyną pęknięć, jego fosforyczna tarcza zgasła, w padającym z dołu mdłym blasku lamp awaryjnych widzieli własne powiększone cienie na pochyłych ścianach, dudnienie przeszło w ciągły ryk, pod nimi coś chrobotało, łamało się, rozszczepiało z żelaznym wizgotem; kadłub, wstrząsany potwornymi targnięciami, leciał, leciał, oślepiony, martwy; skurczyli się, wstrzymali dech, zupełna ciemność, chaos, ciała ich wystrzeliły nagle na całą długość nylonowych lin, nie dosięgły potrzaskanych tablic, o które by się rozpruły, zawisły skosem, wahając się wolno jak ciężkie wahadła... Rakieta przewaliła się jak padająca góra, łoskot ten był daleki i tępy, wyrzucone bryły gruntu, słabo stukając, osunęły się po zewnętrznym pancerzu. Wszystko znieruchomiało. Pod nimi syczały przewody, coś bulgotało przeraźliwie, szybko, wciąż szybciej, szum uchodzącej wody, przemieszany z przenikliwym, powtarzającym się sykiem, jak gdyby jakaś ciecz kapała na rozpalone blachy. — Żyjemy — powiedział Chemik. Powiedział to w zupełnej ciemności. Nie widział nic. Wisiał w swoim nylonowym pokrowcu jak w worku, zaczepionym z czterech stron linami. Znaczyło to, że rakieta leży na boku. Gdyby stała, posłanie byłoby poziome. Coś trzasnęło. Blady, benzynowy płomyk starej zapalniczki Doktora. — Załoga? — spytał Koordynator. Jedna lina jego worka pękła, wirował wolno, bezradny, i usiłował bezskutecznie chwycić się czegoś wystającego ze ściany, wyciągając rękę przez oko nylonowej siatki. — Pierwszy — powiedział Inżynier. — Drugi — odezwał się Fizyk. — Trzeci — głos Chemika. — Czwarty — powiedział Cybernetyk. Trzymał się za czoło. — Piąty — zakończył Doktor. — Wszyscy. Gratuluję — głos Koordynatora był spokojny. — Automaty? Odpowiedziała cisza. — Automaty!! Milczenie. Zapalniczka poczęła parzyć palce Doktora. Zgasił ją. Znowu zapadła ciemność. — Zawsze mówiłem, że jesteśmy z lepszego materiału — powiedział po ciemku Doktor. — Czy ktoś z was ma nóż? — Ja mam. Przeciąć liny? — Jeżeli możesz wyleźć bez przecinania, to lepiej. Ja nie mogę. — Spróbuję. Dał się słyszeć odgłos szamotania, przyspieszony oddech, coś stuknęło, rozległo się zgrzytnięcie szkła. — Jestem na dole. To znaczy — na ścianie — powiedział Chemik. Głos jego dobiegł z dna ciemności. — Doktorze, poświeć na chwilę, to wam pomogę. — Ale spiesz się. Benzyna się kończy. Zapalniczka znowu zabłysła. Chemik krzątał się przy kokonie Koordynatora, mógł dosięgnąć tylko jego nóg. Wreszcie udało mu się odciągnąć częściowo boczny zamek błyskawiczny i Koordynator spadł ciężko na nogi. We dwóch pracowali szybciej. Po chwili wszyscy stali już na skośnie przechylonej, obitej półelastyczną masą ścianie sterowni. — Od czego zaczniemy? — spytał Doktor. Zacisnął brzegi rany na czole Cybernetyka i nałożył na nią plaster. Miał go w kieszeni. Zawsze nosił przy sobie niepotrzebne rzeczy. — Od stwierdzenia, czy uda się wyjść — odparł Koordynator. — Najpierw musimy mieć światło. Co tam? Już? Doktorze, poświeć mi tu, może jest prąd w końcówkach tablicy, przynajmniej w rozrządzie sygnalizacji alarmowej. Tym razem zapalniczka wykrzesała tylko iskrę. Doktor pocierał kamyk, aż starł sobie skórę z palca, błyskając tuż nad szczątkami pogruchotanej płyty, w której grzebali, klęcząc, Koordynator z Inżynierem. — Jest? — spytał Chemik, stojąc z tyłu, bo nie było już dla niego miejsca. — Na razie nic. Nikt nie ma zapałek? — Ostatni raz widziałem zapałki trzy lata temu. W muzeum — oświadczył niewyraźnie Inżynier, bo usiłował zębami oderwać izolację z końca przewodu. Naraz mała niebieska iskra oświetliła złożone w muszlę ręce Koordynatora. — Jest — powiedział. — Teraz jakąś żarówkę. Znaleźli nie uszkodzoną w sygnale alarmowym nad boczną tablicą. Ostry elektryczny ognik oświetlił sterownię, jakby część wznoszącej się skosem rury tunelowej o stożkowatych ścianach. Wysoko nad nimi, w tym, co było teraz stropem, widniały zamknięte drzwi. — Ponad siedem metrów — powiedział melancholijnie Chemik. — Jak my się tam dostaniemy? — Widziałem kiedyś w cyrku żywą kolumnę — pięciu ludzi, jeden na drugim — zauważył Doktor. — To dla nas za trudne. Dostaniemy się tam po podłodze — odparł Koordynator. Wziął od Chemika nóż i zaczął robić szerokie nacięcia w gąbczastej powłoce podłogi. — Stopnie? — Tak. — Dlaczego nie słychać Cybernetyka? — zdziwił się naraz Inżynier. Siedząc na szczątkach potrzaskanej tablicy rozrządczej, przykładał woltomierz do wyciągniętych na zewnątrz kabli. — Owdowiał — odrzekł z uśmiechem Doktor. — Czym jest Cybernetyk bez automatów? Stanisław Lem, Eden, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999, str. 5-9 Back to Top © Copyright by the Estate of Stanislaw Lem

napisał   lut 28, 2025 21:17

Sami chcecie jak widzę

napisał   lut 28, 2025 21:03

Taki pokaz... jak wygląda możliwość zamieszczania nieograniczonej ilości postów tutaj. Może będę tak codziennie po 40 takich postów zamieszczał Aż zostaną wprowadzone ograniczenia?

napisał   lut 28, 2025 20:50

Przekaż 1,5% Wolnym Lekturom! Wsparcie nic nie kosztuje! Wystarczy w polu „Wniosek o przekazanie 1,5% podatku” wpisać nasz KRS: 0000070056 Każda kwota się liczy! Dziękujemy! Dowiedz się więcej WolneLektury.pl szukaj tytułu, autora, motywów… polski Deutsch English español français italiano lietuvių polski русский українська Zaloguj się / Załóż konto Katalog Lektury szkolne Książki Autorki i autorzy Audiobooki Kolekcje tematyczne NOWOŚCI Motywy literackie Katalog DAISY Podkasty o książkach Włącz się Wesprzyj Wolne Lektury Współpraca z firmami Zapisz się na newsletter Przekaż 1,5% Damy pracę! Włącz się w prace redakcyjne Zgłoś błąd Zgłoś brak utworu Aktualności Nowy audiobook – „Groźny cień” Arthura Conan Doyle’a Skandynawskie inspiracje na Wolnych Lekturach Wolne Lektury na Poznańskich Targach Książki „Krzyżacy” Henryka Sienkiewicza do słuchania Przekaż 1,5% na Wolne Lektury Blog Lektury szkolne i klasyka literatury do słuchania dla uczennic i uczniów z niepełnosprawnościami E-kolekcja lektur szkolnych i literatury do słuchania dla uczennic i uczniów z niepełnosprawnościami Feministyczne inspiracje. Popularyzacja skandynawskiej literatury feministycznej Ręce pełne poezji Kolekcje edukacyjne twórców przechodzących do domeny publicznej, lektur szkolnych oraz Starego Testamentu Odkurzamy bohaterów Szkoła Poezji Wolnych Lektur Narzędzia Mapa Wolnych Lektur Leśmianator Przewodnik dla piszących i czytających API OAI-PMH Widget Wolnych Lektur Przypisy Katalog Katalog w formacie PDF O nas Kontakt O projekcie Zespół Zasady wykorzystania Wolnych Lektur Logotypy Materiały promocyjne Polityka prywatności Regulamin biblioteki Dane fundacji i sprawozdania finansowe Regulamin darowizn Informacja o treściach wrażliwych Strona główna Informacje Spis treści Szacowany czas do końca: 8 h 17 min Homer, Iliada Homer Iliada tłum. Franciszek Ksawery Dmochowski Homer Iliada tłum. Franciszek Ksawery Dmochowski Księga I Gniew Achilla, bogini, głoś, obfity w szkody, Który ściągnął klęsk tyle na greckie narody, Mnóstwo dusz mężnych wcześnie wtrącił do Erebu, A na pastwę dał sępom i psom bez pogrzebu Walające się trupy rycerskie wśród pola: Tak Zeusa wielkiego spełniała się wola Odtąd, gdy się zjątrzyli sporem niebezpiecznym Agamemnon, król mężów, z Achillem walecznym. Od kogóż tej niezgody pożar zapalony? Od Feba, co go Kronid z pięknej miał Latony. Gniewny na króla, wojsku straszną klęskę zadał, Rozszerzył mór w obozie, codziennie lud padał; Mścił się, że był zelżony jego kapłan święty. Przyszedł Chryzes, gdzie stały Achajów okręty, Świetną na okup córki przynosząc ofiarę, A w ręku mając berło i Feba tiarę; Prosił Greki o litość na ojcowskie bóle: Najbardziej zaś Atrydy, dwa narodów króle: — «Atrydowie i Grecy! Niech wam dadzą bogi Dobyć miasta Pryjama, w swoje wrócić progi! Lecz pomni na łuk Feba strzelający z góry, Weźcie okup, nie przeczcie ojcu jego córy! Rzekł. W Grekach szmer przyjazny oznaczał ich zgodę, Aby uczcić kapłana i przyjąć nagrodę; Nie przypadła królowi do serca ta mowa, Więc go puścił z obelgą, przydał groźne słowa: — «Znidź, naprzykrzony starcze, z oczu moich pręcej, Nie waż bawić się dłużej ani wracać więcej! W tiarze, w berle słaba dla ciebie zasłona. Chyba mi starość córkę twoją wydrze z łona; Od swych daleko, w Argos na zawsze osiędzie, Tam wełnę tkać i łoże moje dzielić będzie. Pójdź precz! Ani mnie gniewaj, żebyś został cały! Rzekł król; zaląkł się starzec i odszedł struchlały. Szedł cicho ponad morze, gdzie huczały fale, A gdy już był daleko, wynurzył swe żale I syna pięknowłosej tak prosił Latony: — «Boże! Którego Chryza doznaje obrony, Smintejczyku! Co strzałę wypuszczasz daleką, Co masz Tened i Killę pod możną opieką: Jeśli wieńcami twoje zdobiłem kościoły, Jeślim ci na ofiarę bił kozły i woły, Niech prośba ta od ciebie będzie wysłuchana: Zemścij się łukiem twoim obelgi kapłana». Ledwie skończył, modlitwa doszła ucha Feba; Wysłuchał go łaskawie, zstąpił gniewny z nieba Z łukiem swoim, z kołczanem; na ramionach strzały W bystrym biegu strasznymi szczęki przerażały. Idzie jak noc posępny; siadł z dala, łuk spina: Leci strzała i świszcząc powietrze rozcina. Okropnym brzmiąc łuk jękiem psy strzela i muły; Wnet zgubne jego razy Achaje poczuły: Palą się bezprzestannie smutne trupów stosy. Przez dziewięć dni na wojsko śmiertelne szły ciosy, Dziesiątego Achilles cały lud zwoływa, Bo tę myśl w piersi Hera wlała mu życzliwa, Bolesna, widząc swoich Achajów zagładę. Zatem, gdy się na walną zgromadzili radę, Mężny Achilles tymi zaczął mówić słowy: — «Teraz bardzo się lękam, synu Atrejowy, Abyśmy, obłąkani wpośród morskich brodów, Nie musieli powracać do ojczystych grodów, Jeżeli tu na zawsze nie zamkniem powieki, Bo i wojna okrutna, i mór niszczy Greki. Niech wieszcz lub kapłan powie, skąd ta chłosta sroga, Albo snów tłumacz wierny — wszakże sny od boga? Niechaj powie, dlaczego Feb naszej chce zguby: Czy go niedopełnione obrażają śluby? Czyli stąd, że świętego stugłowu nie bierze? Bijmy owce i kozy dla niego w ofierze, Aby ubłagan wstrzymał ten mór niebezpieczny» To powiedziawszy usiadł Achilles waleczny. Wstał Testora syn, Kalchas, pierwszy w swym urzędzie: Zna, co jest, zna, co było, zna nawet, co będzie; Mądry i duchem wieszczym od Feba natchnięty, On do Troi achajskie prowadził okręty. Więc tak na radzie głosem roztropnym opiewa: — «Chcesz, bym wyrzekł, dlaczego na nas Feb się gniewa, Feb, którego łuk srebrny zgubne strzały niesie? Ja powiem, lecz przysięgą zaręcz, Achillesie, Że mi słowy i ręką dasz potrzebne wsparcie, Bo widzę, jak się na mnie rozgniewa zażarcie Mąż, któremu nad sobą władzę Grecy dali. A gdy król na słabego gniewem się zapali, Chociaż się na czas wstrzyma, w razie nie zaszkodzi, Znajdzie potem sposobność i zemście dogodzi. Uważ więc, czyliś zdolny ocalić mą głowę». Achilles odpowiedział na tę wieszczka mowę: — «Co tylko wiesz, mów śmiało! Bo na Apollina Przysięgam, Zeusowi najmilszego syna, Którego ty świętości trzymając na pieczy, Z daru jego zwiastujesz przyszłe Grekom rzeczy; Przysięgam, póki widzę to światło na niebie: Żaden się z Greków skrzywdzić nie odważy ciebie, Ani sam Agamemnon. Nic to nie przeszkadza Prawdę wyrzec, że jego najwyższa dziś władza». Ośmielił się tym wieszczek: «Ani dla ofiary, Ani dla ślubów — rzecze — zesłane są kary; Wzgarda świętego sługi ściągnęła tę stratę. Nie chciał wydać król córki, odrzucił zapłatę, Dlatego między nami zaraza się szerzy, I nie wprzódy się w swoim gniewie Feb uśmierzy, Aż król powróci zdobycz, którą dotąd trzyma. I darmo odda brankę z czarnymi oczyma. Gdy do Chryzy poślemy jeszcze stugłów święty, Może się da złagodzić dla nas bóg zawzięty». Skończywszy usiadł Kalchas. Natychmiast powstanie Trzymający szerokie Atryd panowanie, Straszliwie pomieszany, gniew mu wnętrze ściska, A oko rozpalone żywym ogniem błyska; I rzekł, krzywym rzucając na Kalchasa wzrokiem: — «Zawsze ty, widzę, jesteś nieszczęścia prorokiem I nic nie umiesz dla mnie zwiastować przyjemnie; Każdy twój czyn i wyraz serce rani we mnie. Teraz nawet rozgłaszasz pomiędzy Achiwy, Iż dlatego zarazą Feb ich trapi mściwy, Żem zatrzymał dziewicę, okupem wzgardziłem. Posiadanie tej branki bardzo mi jest miłem, Byłaby moją w domu pociechą jedyną, Większą niż Klitajmestra, którąm wziął dziewczyną. Wyrówna jej rozumem moja niewolnica I sercem, i przemysłem, i pięknością lica. Ale gdy trzeba, ojcu wracam ją do ręki, Bo wolę całość ludu nad jej wszystkie wdzięki. Tylko mi tę osłodźcie stratę, przyjaciele: Godziż się, bym szkodował sam jeden tak wiele? Wszakże wszyscy widzicie, co mi z rąk wypada». Na to Pelid waleczny tak mu odpowiada. — «Atrydo, jakżeż razem i dumny, i chciwy! Tobież łupu szlachetne odstąpią Achiwy? Ja nie wiem, jeśli jakie łupy gdzie złożono: Co z miast było wziętego, to już podzielono; Wracać nazad i znowu dzielić nie przystoi. Ale kiedy przemożnej dobędziemy Troi, Wróć tylko brankę bogu, za dzisiejszą stratę Potrójną i poczwórną odbierzesz zapłatę». — «Luboś mądry, nie zdołasz tego wmówić we mnie Rzekł król — i chcesz mnie słowy podchodzić daremnie, Oddawszy moją brankę, będęż smutny siedzieć, Gdy ty cieszysz się twoją? Oddam, lecz chcę wiedzieć, Czyli tę stratę Grecy nagrodzą mi równie; Jeśli nie chcą nagrodzić, sam wezmę gwałtownie… Ale się w innej o tym naradzimy porze. Teraz okręt na wielkie wyprowadźmy morze I zbierzmy zdolne majtki do takiej wyprawy, Brankę wsadźmy z ofiarą stugłowną do nawy. Pierwsi z wodzów tę podróż na siebie weźmiecie; Ajas, Odys, albo król panujący Krecie, Lub jeśli tak rozkażę, najstraszniejszy z ludzi, Pelid się tą usługą dla Greków potrudzi. Pewnie bóg zagniewany, który mściwie strzela, Tą ofiarą się zmieni dla nas w przyjaciela». Na to strasznie zapalon Achilles zawoła: — «O łakomco! O człeku bezwstydnego czoła! Któż z Greków chętnie twoje spełni rozkazanie? Kto pójdzie na wyprawę? Na czele wojsk stanie? Nie z mojej ja przyszedłem pod Troję przyczyny, Ród ten przeciw mnie żadnej nie popełnił winy; Do owoców mej ziemi nie ściągnęli dłoni, Nie tknęli się trzód moich, nie zabrali koni, Najmniejszej w żyznej Ftyi nie zrobili szkody; Dzielą mnie od nich wielkie i góry, i wody. Ale z tobą-śmy przyszli z odległych stron świata, Czci twojej nasługiwać, mścić się krzywdy brata. Bezczelniku z psim okiem! Nie znasz tej usługi! Jeszcze mi to chcesz wydrzeć, com wziął za znój długi I co mi zgodnie greckie przyznały narody! Dotąd ja równej z tobą nie miałem nagrody. Gdy po dobyciu miasta wojsko łup rozbiera, Na moich barkach ciężar wojny się opiera, Lecz kiedy podział przyjdzie, lepsza część dla ciebie, A ja — upracowany, zemdlony w potrzebie, Z małą cząstką na okręt idę z bojowiska. Do Ftyi, do mojego powracam siedliska, Gdy nie masz moich zasług, śmiesz zdobycz wydzierać; A nie wiem, czy beze mnie będziesz łupy zbierać«. Jemu król Agamemnon, równym gniewem zdjęty: — «Jedź, gdy ci się podoba, spychaj twe okręty! Czyż to na tobie jednym los Grecyji stoi? Mam drugich, co się zemszczą mej krzywdy na Troi, A najskuteczniej Kronid panujący w niebie. Z wszystkich królów najbardziej nienawidzę ciebie… Idź, rządź Myrmidonami, nie mną, człeku hardy: Gniewy twoje niczego nie warte prócz wzgardy. Lecz wiedz: gdy Feb ode mnie Chryzeidę bierze, Dam rozkaz, niech ją moi odwiozą żołnierze, A za to się do twojej posunę nagrody: Bryzeidę ci wezmę z pięknymi jagody, Byś znał, żem jest mocniejszy. Drugich strach ogarnie, Widząc, że mi się równać nie można bezkarnie». Na te słowa okrutnie Pelid rozjątrzony, Niepewny, na obiedwie nachyla się strony: Czy usunąwszy drugich w Atryda uderzyć, Czy lepiej gniew powściągnąć i zapał uśmierzyć. Gdy się na obie strony chwieje myśl wątpliwa, W zapale z pochew miecza strasznego dobywa: Wtem z nieba z Hery przyszła Pallada przysługi, Bo równie jej był miły jak jeden, tak drugi. Z tyłu lekko za włosy pociąga rycerza, Niczyim, jego tylko oczom się powierza. Zląkł się Pelid, gdy spojrzał za siebie zdumiały, Widzi Palladę: oczy jej groźnie iskrzały; I rzecze: «Wielka córo pana błyskawicy, Po cóżeś to z niebieskiej nadeszła stolicy? Czy widzieć, jaką Atryd obelgę mi czyni? Oświadczam ci, bo tego dokażę, bogini, Że dłoń ta wnet za dumę duszę mu wywlecze». A na to modrooka Pallada tak rzecze: — «Przyszłam gniew twój uśmierzyć z woli Zeusa żony: Jej Achilles, jej Atryd równie ulubiony. Nie ruszaj miecza, do krwi nie chciej się zapędzać; Ale słów obelżywych możesz nie oszczędzać. Wierz mi, bo to być musi, że dla tej ofiary Trzykroć będziesz drogimi nagrodzony dary; Tylko bądź nam posłuszny, gniew uhamuj srogi». A Palladzie Achilles mówi prędkonogi: — «Choć cały gniewem pałam, lecz rozum ostrzega, Iż ten błądzić nie może, kto bogom ulega; Kto na rozkazy bogów nie zatyka ucha, Tego wzajem łaskawe niebo chętniej słucha». To wyrzekłszy, przestaje na Pallady radzie, Powściąga silną rękę i miecz w pochwy kładzie; A bogini, poselstwo odprawiwszy swoje, Do bogów spieszy, w górne Zeusa pokoje. Lecz Pelid jeszcze gniewy straszne w sercu warzy I rzecze, dla Atryda nie szczędząc potwarzy: — «Z psim okiem, z łani sercem, bezecny opoju, Wziąłżeś broń, prowadziłżeś lud śmiało do boju? Poszedłżeś na zasadzki, gdy szły inne wodze? Nigdy! Drżałeś ze śmiercią spotkać się na drodze. Lepiej dumną w obozie władzę rozpościerać, A kto ci się sprzeciwi, temu łup wydzierać. Nad podłymi panujesz, ludożerco, tłumy; Inaczej już byś zgonem przypłacił twej dumy. Ale ja ci przysięgam teraz uroczyście, Przez to berło, co więcej nie odrośnie w liście, Bo kiedy je raz na pniu ostry topór przytnie, Żywne straciwszy soki, więcej nie zakwitnie, A dziś je w ręku greccy monarchowie noszą, Którzy święte wyroki prawa ludom głoszą; Przysięgam ci największą przysięgą na świecie: Wzywać Achilla Grecy, lecz próżno będziecie! A ty się dręcząc w sobie nie dasz im pomocy, Gdy ich do wiecznej Hektor zacznie wtrącać nocy. Zgryzą cię trojańskiego postępy oręża, Że najwaleczniejszego nie uczciłeś męża». To powiedziawszy, przodków berło znakomite, Berło świetnie złotymi gwoździami nabite, Rzuca gniewny na ziemię i na miejscu siada. Równie się Agamemnon na niego rozjada. Wtem władca pylijskiego powstaje narodu, Z ust jego słodsze płyną wyrazy od miodu. Dwa pokolenia Pylów zamieszkały ziemię, Jak żył, a teraz trzecie ludzi rządzi plemię. W te rzekł słowa, rozumu wielkiego tłumacze: — «O, jak Achajów ziemia gorzko dziś zapłacze! Jak się z tej uradują Trojanie nowiny, Jak ucieszy się Pryjam i Pryjama syny, Gdy usłyszą, że zgubną ci zjątrzeni zwadą, Którzy innym przodkują i męstwem, i radą! Lecz starca głos niech w młodszych winną baczność wzbudzi, Bom ja większych przed laty widział od was ludzi, A lekce mojej rady nie ważyli przecie. Nigdym takich nie widział, ni ujrzę na świecie, Jakim był silny Dryjant, Kajnej nieśmiertelny, Pejrytoj i Eksadios, i Polifem dzielny… Mężni sami, z mężnymi chodzili za barki, Centaurom, gór mieszkańcom, dumne starli karki. Z nimi od młodu moje bywały zabawy, Gdy mnie z Pylos do spólnej wezwali wyprawy, I jam walczył, jak siły pozwalały moje; Z dzisiejszych nikt by z nimi nie wyszedł na boje. Tak wielcy, a młodego przyjmowali rady: I dla was będzie lepiej wstępować w ich ślady. Ty, choć możny, nadobną zostaw mu dziewicę, Niech ma dar, którym uczcił Grek jego prawicę; A ty, Achillu, z królem nie bądź tak gwałtowny, Bo mu żaden ze wszystkich królów nie jest rowny. Jeżeliś ty dzielniejszy, żeś synem bogini, Jego możniejszym władza obszerniejsza czyni. Atrydo, głos pokoju między was przynoszę: Złóż gniew na Achillesa, ja cię o to proszę; W nim jest obrona floty, w nim wojska podpora». Agamemnon w te słowa rzecze do Nestora: — «Zacny starcze! Szanuję mądrą twoją mowę, Lecz nad wszystkich ten człowiek chce wynosić głowę; On by rad sobie władzę najwyższą przywłaszczył, A któż będzie tak niski, by się przed nim płaszczył? Jeżeli mu zaś dzielność nadał bóg odwieczny, Czyż przeto mu pozwala, by tak był złorzeczny? Przerwał mu Pelid mowę i obelg nie skąpił: — «Ostatni byłbym z ludzi, gdybym ci ustąpił… Co ci powiem, to w żywej zachowaj pamięci: Dla branki walczyć bronią wcale nie mam chęci Ni z tobą, ni z innymi Greków rycerzami, Choć bierzecie dar, który przyznaliście sami; Ale co na okręcie moim jest w ładunku, Nic do twego nie możesz podciągnąć szalunku. Odważ się tylko na to: całe wojsko zoczy, Że ta włócznia wnet czarną krew z ciebie wytoczy». Tak w szkodliwej obadwa rozjątrzeni zwadzie Powstali, czyniąc koniec narodowej radzie. Pelid gniewny pod swoje udał się namioty, Z nim Patrokl nieodostępny i tesalskie roty. Atryd zaś okręt spycha, żagle rozpościera, Kładzie ofiarę, majtków dwudziestu wybiera, I śliczną Chryzeidę prowadzi do nawy: Mądry Odyseusz wodzem został tej wyprawy. Ci mokrą płyną drogą, wiatry w żagle świszczą. Król nakazał obmycie; więc ludy się czyszczą, Rzucając wszystko w morze, co brudnego zmiotą; Potem się zaraz świętą zajmują robotą, Biją byki i kozy na uczczenie Feba: Skwarzy się tłustość, dymy się wznoszą do nieba. Gdy tak lud ofiarami błagał Apollina, Agamemnon się srożył na Peleja syna I chcąc dokonać swoich zapowiedzi groźnych, Mówił do Eurybata i Taldyba, woźnych: — «Do Achilla namiotu śpiesznym idźcie krokiem I przywiedźcie tu jego brankę z czarnym okiem. Jeśli nie da, sam wezmę, gdy tam z wielą przydę, A to większą mu sprawi boleść i ohydę». Tak zalecił, groźnymi rozwodząc się słowy. Struchleli biedni ludzie na rozkaz takowy, Idą powoli, ciężkim ściśnięci kłopotem. Siedzącego zastają wodza pod namiotem; Achilles ich spostrzegłszy zasmucił się srodze; Ci, króla czcią przejęci, w wielkiej byli trwodze, Stali cicho, ni w jednym wyrzekli co słowie. Poznał rycerz ich trudność, więc pierwszy tak powie: — «Witajcie woźni, bogów i śmiertelnych posły! Przystąpcie. Wy nie winni, lecz Atryd wyniosły; Do niego ja, nie do was, mam żalu przyczynę. Pójdź, kochany Patroklu, wydaj im dziewczynę! Weźcie ją, ale bądźcie świadki nad mym bólem Przed niebem i przed ziemią, i przed srogim królem: Będzie kiedyś dla Greków Achilles potrzebny… Złym tylko chuciom służy ten człowiek haniebny: Z przeszłych on rzeczy wnosić przyszłości nie umie I gubi Greki, głupiej dogadzając dumie». Natychmiast wierny Patrokl z miejsca swego wstaje, Ślicznego lica brankę posłańcom oddaje; Wracają się pod namiot Atryda szeroki, Z nimi niewiasta idzie niechętnymi kroki. Odchodzi od swych Pelid i łzy hojne toczy, Z dala siada na brzegu, w morze wlepia oczy I wyciągnąwszy ręce, tak matkę zaklina: — «Gdyś mnie krótkiego życia dała na świat, syna, Matko! Przynajmniej Kronid, co piorunem włada, Niechaj mi sławne imię i wielką cześć nada; Lecz nie znam jej, gdy Atryd zdobycz gwałtem bierze, Którą mi zgodnie greccy przyznali rycerze». To mówiąc, łzy wylewa rzęsistym potokiem. Siedząc w morzu, pod ojca podeszłego bokiem, Słyszy te żale matka, na kształt mgły wychodzi, Tuż siada, ręką głaszcze i jęki łagodzi. — «Czego płaczesz? Skąd, synu, boleść masz tak wielką? Powiedz i nic nie zataj przed twą rodzicielką». A na to Pelid rzecze westchnąwszy serdecznie — «Na cóż ci to powiadać, co wiesz dostatecznie… Więc, matko, wesprzyj syna! Śpiesz do górnych progów. Opowiedz krzywdę panu i ludzi, i bogów, Jeśliś na jego dobre zasłużyła chęci. Com słyszał w domu ojca, mam dotąd w pamięci, Że od ciebie Zeusa wyszła raz obrona; Bo gdy spisek Pallady, Hery, Posejdona Dążył na to, by w więzy ująć go haniebne, W tak złym razie tyś wsparcie dała mu potrzebne: Sturęcznegoś do nieba wezwała olbrzyma, Który imię u ludzi Ajgajona trzyma, W niebie zaś Bryjareja dają mu nazwisko. Silniejszy on od ojca. Kiedy usiadł blisko Przy panu nieśmiertelnych w straszliwej postawie, Zlękłe bogi przestały o złej myśleć sprawie. Wspomnij mu to, kolana w czułej ściskaj dłoni, Żebraj, aby trojańskiej dopomagał broni; Niech bije Greki, do naw odeprze ze stratą, Niech widzą, co mądrości ich króla zapłatą, I niechaj Atryd swego pożałuje błędu, Że dla najdzielniejszego męża nie miał względu». A Tetys na to, łzami zalawszy się cała: — «Na com cię nieszczęśliwym losem wychowała! Obyś przynajmniej siedział w nawie bez boleści! Lecz i w ciasnym obrębie wyrok dni twe mieści, I zrządza ci na ziemi najnędzniejsze bycie! Jakżem ci, synu, smutnym losem dała życie! Wstąpię na Olimp górny, przed Zeusem stanę, Powiem, jak srogą na czci odebrałeś ranę Może na prośby moje łaskawie się skłoni. Ty gniewny siedź u floty, nie bierz się do broni. Wczoraj opuścił Kronid złote nieba progi, Poszedł poza ocean, a z nim inne bogi, By w uczcie towarzyszył Etyjopom czystym; Za dwanaście dni będzie w swym domu wieczystym Wtedy spieszę do niego, ścisnę mu kolana; Spodziewam się, że będę w prośbie wysłuchana». To rzekłszy znikła, w smutku zostawiając syna, Że mu wzięta niesłusznie prześliczna dziewczyna… Zagniewany Achilles o dziewicy wzięcie, Nigdzie nie wyszedł, siedział na swoim okręcie; Nikt go nie widzi w boju, nikt w radzie nie słyszy, Lecz w smutku pogrążony za bitwami dyszy.

napisał   lut 28, 2025 20:47

Przekaż 1,5% Wolnym Lekturom! Wsparcie nic nie kosztuje! Wystarczy w polu „Wniosek o przekazanie 1,5% podatku” wpisać nasz KRS: 0000070056 Każda kwota się liczy! Dziękujemy! Dowiedz się więcej WolneLektury.pl szukaj tytułu, autora, motywów… polski Deutsch English español français italiano lietuvių polski русский українська Zaloguj się / Załóż konto Katalog Lektury szkolne Książki Autorki i autorzy Audiobooki Kolekcje tematyczne NOWOŚCI Motywy literackie Katalog DAISY Podkasty o książkach Włącz się Wesprzyj Wolne Lektury Współpraca z firmami Zapisz się na newsletter Przekaż 1,5% Damy pracę! Włącz się w prace redakcyjne Zgłoś błąd Zgłoś brak utworu Aktualności Nowy audiobook – „Groźny cień” Arthura Conan Doyle’a Skandynawskie inspiracje na Wolnych Lekturach Wolne Lektury na Poznańskich Targach Książki „Krzyżacy” Henryka Sienkiewicza do słuchania Przekaż 1,5% na Wolne Lektury Blog Lektury szkolne i klasyka literatury do słuchania dla uczennic i uczniów z niepełnosprawnościami E-kolekcja lektur szkolnych i literatury do słuchania dla uczennic i uczniów z niepełnosprawnościami Feministyczne inspiracje. Popularyzacja skandynawskiej literatury feministycznej Ręce pełne poezji Kolekcje edukacyjne twórców przechodzących do domeny publicznej, lektur szkolnych oraz Starego Testamentu Odkurzamy bohaterów Szkoła Poezji Wolnych Lektur Narzędzia Mapa Wolnych Lektur Leśmianator Przewodnik dla piszących i czytających API OAI-PMH Widget Wolnych Lektur Przypisy Katalog Katalog w formacie PDF O nas Kontakt O projekcie Zespół Zasady wykorzystania Wolnych Lektur Logotypy Materiały promocyjne Polityka prywatności Regulamin biblioteki Dane fundacji i sprawozdania finansowe Regulamin darowizn Informacja o treściach wrażliwych Strona główna Informacje Spis treści Szacowany czas do końca: 8 h 26 min Homer, Iliada Homer Iliada tłum. Franciszek Ksawery Dmochowski Homer Iliada tłum. Franciszek Ksawery Dmochowski Księga I Gniew Achilla, bogini, głoś, obfity w szkody, Który ściągnął klęsk tyle na greckie narody, Mnóstwo dusz mężnych wcześnie wtrącił do Erebu, A na pastwę dał sępom i psom bez pogrzebu Walające się trupy rycerskie wśród pola: Tak Zeusa wielkiego spełniała się wola Odtąd, gdy się zjątrzyli sporem niebezpiecznym Agamemnon, król mężów, z Achillem walecznym. Od kogóż tej niezgody pożar zapalony? Od Feba, co go Kronid z pięknej miał Latony. Gniewny na króla, wojsku straszną klęskę zadał, Rozszerzył mór w obozie, codziennie lud padał; Mścił się, że był zelżony jego kapłan święty. Przyszedł Chryzes, gdzie stały Achajów okręty, Świetną na okup córki przynosząc ofiarę, A w ręku mając berło i Feba tiarę; Prosił Greki o litość na ojcowskie bóle: Najbardziej zaś Atrydy, dwa narodów króle: — «Atrydowie i Grecy! Niech wam dadzą bogi Dobyć miasta Pryjama, w swoje wrócić progi! Lecz pomni na łuk Feba strzelający z góry, Weźcie okup, nie przeczcie ojcu jego córy! Rzekł. W Grekach szmer przyjazny oznaczał ich zgodę, Aby uczcić kapłana i przyjąć nagrodę; Nie przypadła królowi do serca ta mowa, Więc go puścił z obelgą, przydał groźne słowa: — «Znidź, naprzykrzony starcze, z oczu moich pręcej, Nie waż bawić się dłużej ani wracać więcej! W tiarze, w berle słaba dla ciebie zasłona. Chyba mi starość córkę twoją wydrze z łona; Od swych daleko, w Argos na zawsze osiędzie, Tam wełnę tkać i łoże moje dzielić będzie. Pójdź precz! Ani mnie gniewaj, żebyś został cały! Rzekł król; zaląkł się starzec i odszedł struchlały. Szedł cicho ponad morze, gdzie huczały fale, A gdy już był daleko, wynurzył swe żale I syna pięknowłosej tak prosił Latony: — «Boże! Którego Chryza doznaje obrony, Smintejczyku! Co strzałę wypuszczasz daleką, Co masz Tened i Killę pod możną opieką: Jeśli wieńcami twoje zdobiłem kościoły, Jeślim ci na ofiarę bił kozły i woły, Niech prośba ta od ciebie będzie wysłuchana: Zemścij się łukiem twoim obelgi kapłana». Ledwie skończył, modlitwa doszła ucha Feba; Wysłuchał go łaskawie, zstąpił gniewny z nieba Z łukiem swoim, z kołczanem; na ramionach strzały W bystrym biegu strasznymi szczęki przerażały. Idzie jak noc posępny; siadł z dala, łuk spina: Leci strzała i świszcząc powietrze rozcina. Okropnym brzmiąc łuk jękiem psy strzela i muły; Wnet zgubne jego razy Achaje poczuły: Palą się bezprzestannie smutne trupów stosy. Przez dziewięć dni na wojsko śmiertelne szły ciosy, Dziesiątego Achilles cały lud zwoływa, Bo tę myśl w piersi Hera wlała mu życzliwa, Bolesna, widząc swoich Achajów zagładę. Zatem, gdy się na walną zgromadzili radę, Mężny Achilles tymi zaczął mówić słowy: — «Teraz bardzo się lękam, synu Atrejowy, Abyśmy, obłąkani wpośród morskich brodów, Nie musieli powracać do ojczystych grodów, Jeżeli tu na zawsze nie zamkniem powieki, Bo i wojna okrutna, i mór niszczy Greki. Niech wieszcz lub kapłan powie, skąd ta chłosta sroga, Albo snów tłumacz wierny — wszakże sny od boga? Niechaj powie, dlaczego Feb naszej chce zguby: Czy go niedopełnione obrażają śluby? Czyli stąd, że świętego stugłowu nie bierze? Bijmy owce i kozy dla niego w ofierze, Aby ubłagan wstrzymał ten mór niebezpieczny» To powiedziawszy usiadł Achilles waleczny. Wstał Testora syn, Kalchas, pierwszy w swym urzędzie: Zna, co jest, zna, co było, zna nawet, co będzie; Mądry i duchem wieszczym od Feba natchnięty, On do Troi achajskie prowadził okręty. Więc tak na radzie głosem roztropnym opiewa: — «Chcesz, bym wyrzekł, dlaczego na nas Feb się gniewa, Feb, którego łuk srebrny zgubne strzały niesie? Ja powiem, lecz przysięgą zaręcz, Achillesie, Że mi słowy i ręką dasz potrzebne wsparcie, Bo widzę, jak się na mnie rozgniewa zażarcie Mąż, któremu nad sobą władzę Grecy dali. A gdy król na słabego gniewem się zapali, Chociaż się na czas wstrzyma, w razie nie zaszkodzi, Znajdzie potem sposobność i zemście dogodzi. Uważ więc, czyliś zdolny ocalić mą głowę». Achilles odpowiedział na tę wieszczka mowę: — «Co tylko wiesz, mów śmiało! Bo na Apollina Przysięgam, Zeusowi najmilszego syna, Którego ty świętości trzymając na pieczy, Z daru jego zwiastujesz przyszłe Grekom rzeczy; Przysięgam, póki widzę to światło na niebie: Żaden się z Greków skrzywdzić nie odważy ciebie, Ani sam Agamemnon. Nic to nie przeszkadza Prawdę wyrzec, że jego najwyższa dziś władza». Ośmielił się tym wieszczek: «Ani dla ofiary, Ani dla ślubów — rzecze — zesłane są kary; Wzgarda świętego sługi ściągnęła tę stratę. Nie chciał wydać król córki, odrzucił zapłatę, Dlatego między nami zaraza się szerzy, I nie wprzódy się w swoim gniewie Feb uśmierzy, Aż król powróci zdobycz, którą dotąd trzyma. I darmo odda brankę z czarnymi oczyma. Gdy do Chryzy poślemy jeszcze stugłów święty, Może się da złagodzić dla nas bóg zawzięty». Skończywszy usiadł Kalchas. Natychmiast powstanie Trzymający szerokie Atryd panowanie, Straszliwie pomieszany, gniew mu wnętrze ściska, A oko rozpalone żywym ogniem błyska; I rzekł, krzywym rzucając na Kalchasa wzrokiem: — «Zawsze ty, widzę, jesteś nieszczęścia prorokiem I nic nie umiesz dla mnie zwiastować przyjemnie; Każdy twój czyn i wyraz serce rani we mnie. Teraz nawet rozgłaszasz pomiędzy Achiwy, Iż dlatego zarazą Feb ich trapi mściwy, Żem zatrzymał dziewicę, okupem wzgardziłem. Posiadanie tej branki bardzo mi jest miłem, Byłaby moją w domu pociechą jedyną, Większą niż Klitajmestra, którąm wziął dziewczyną. Wyrówna jej rozumem moja niewolnica I sercem, i przemysłem, i pięknością lica. Ale gdy trzeba, ojcu wracam ją do ręki, Bo wolę całość ludu nad jej wszystkie wdzięki. Tylko mi tę osłodźcie stratę, przyjaciele: Godziż się, bym szkodował sam jeden tak wiele? Wszakże wszyscy widzicie, co mi z rąk wypada». Na to Pelid waleczny tak mu odpowiada. — «Atrydo, jakżeż razem i dumny, i chciwy! Tobież łupu szlachetne odstąpią Achiwy? Ja nie wiem, jeśli jakie łupy gdzie złożono: Co z miast było wziętego, to już podzielono; Wracać nazad i znowu dzielić nie przystoi. Ale kiedy przemożnej dobędziemy Troi, Wróć tylko brankę bogu, za dzisiejszą stratę Potrójną i poczwórną odbierzesz zapłatę». — «Luboś mądry, nie zdołasz tego wmówić we mnie Rzekł król — i chcesz mnie słowy podchodzić daremnie, Oddawszy moją brankę, będęż smutny siedzieć, Gdy ty cieszysz się twoją? Oddam, lecz chcę wiedzieć, Czyli tę stratę Grecy nagrodzą mi równie; Jeśli nie chcą nagrodzić, sam wezmę gwałtownie… Ale się w innej o tym naradzimy porze. Teraz okręt na wielkie wyprowadźmy morze I zbierzmy zdolne majtki do takiej wyprawy, Brankę wsadźmy z ofiarą stugłowną do nawy. Pierwsi z wodzów tę podróż na siebie weźmiecie; Ajas, Odys, albo król panujący Krecie, Lub jeśli tak rozkażę, najstraszniejszy z ludzi, Pelid się tą usługą dla Greków potrudzi. Pewnie bóg zagniewany, który mściwie strzela, Tą ofiarą się zmieni dla nas w przyjaciela». Na to strasznie zapalon Achilles zawoła: — «O łakomco! O człeku bezwstydnego czoła! Któż z Greków chętnie twoje spełni rozkazanie? Kto pójdzie na wyprawę? Na czele wojsk stanie? Nie z mojej ja przyszedłem pod Troję przyczyny, Ród ten przeciw mnie żadnej nie popełnił winy; Do owoców mej ziemi nie ściągnęli dłoni, Nie tknęli się trzód moich, nie zabrali koni, Najmniejszej w żyznej Ftyi nie zrobili szkody; Dzielą mnie od nich wielkie i góry, i wody. Ale z tobą-śmy przyszli z odległych stron świata, Czci twojej nasługiwać, mścić się krzywdy brata. Bezczelniku z psim okiem! Nie znasz tej usługi! Jeszcze mi to chcesz wydrzeć, com wziął za znój długi I co mi zgodnie greckie przyznały narody! Dotąd ja równej z tobą nie miałem nagrody. Gdy po dobyciu miasta wojsko łup rozbiera, Na moich barkach ciężar wojny się opiera, Lecz kiedy podział przyjdzie, lepsza część dla ciebie, A ja — upracowany, zemdlony w potrzebie, Z małą cząstką na okręt idę z bojowiska. Do Ftyi, do mojego powracam siedliska, Gdy nie masz moich zasług, śmiesz zdobycz wydzierać; A nie wiem, czy beze mnie będziesz łupy zbierać«. Jemu król Agamemnon, równym gniewem zdjęty: — «Jedź, gdy ci się podoba, spychaj twe okręty! Czyż to na tobie jednym los Grecyji stoi? Mam drugich, co się zemszczą mej krzywdy na Troi, A najskuteczniej Kronid panujący w niebie. Z wszystkich królów najbardziej nienawidzę ciebie… Idź, rządź Myrmidonami, nie mną, człeku hardy: Gniewy twoje niczego nie warte prócz wzgardy. Lecz wiedz: gdy Feb ode mnie Chryzeidę bierze, Dam rozkaz, niech ją moi odwiozą żołnierze, A za to się do twojej posunę nagrody: Bryzeidę ci wezmę z pięknymi jagody, Byś znał, żem jest mocniejszy. Drugich strach ogarnie, Widząc, że mi się równać nie można bezkarnie». Na te słowa okrutnie Pelid rozjątrzony, Niepewny, na obiedwie nachyla się strony: Czy usunąwszy drugich w Atryda uderzyć, Czy lepiej gniew powściągnąć i zapał uśmierzyć. Gdy się na obie strony chwieje myśl wątpliwa, W zapale z pochew miecza strasznego dobywa: Wtem z nieba z Hery przyszła Pallada przysługi,

napisał   lut 28, 2025 20:45

perłowy, Po brzegach pozłacany, w głębi purpurowy, Jeszcze blaskiem zachodu tlił się i rozżarzał, Aż powoli pożółkniał, zbladnął i poszarzał; Słońce spuściło głowę, obłok zasunęło I raz ciepłym powiewem westchnąwszy - usnęło. A szlachta ciągle pije i wiwaty wznosi: Napoleona, Wodzów, Tadeusza, Zosi, Wreszcie z kolei wszystkich trzech par zaręczonych, Wszystkich gości obecnych, wszystkich zaproszonych, Wszystkich przyjaciół, których kto żywych spamięta I których zmarłych pamięć pozostała święta! I ja tam z gośćmi byłem, miód i wino piłem, A com widział i słyszał, w księgi umieściłem.

napisał   lut 28, 2025 20:40

wyzwaniem w oku Prosto w tłum; tłum tancerzy nie śmie dostać w kroku; Ustępują mu z drogi i - zmieniwszy szyki, Puszczają się znów za nim. Brzmią zewsząd okrzyki: "Ach, to może ostatni! patrzcie, patrzcie, młodzi, Może ostatni, co tak poloneza wodzi!" I szły pary po parach hucznie i wesoło, Rozkręcało się, znowu skręcało się koło, Jak wąż olbrzymi, w tysiąc łamiący się zwojów; Mieni się cętkowata, różna barwa strojów Damskich, pańskich, żołnierskich, jak łuska błyszcząca, Wyzłocona promieńmi zachodniego słońca I odbita o ciemne murawy węzgłowia. Wre taniec, brzmi muzyka, oklaski i zdrowia!

napisał   lut 28, 2025 20:40

Wojski rzekł, kłaniając się: "Nie, Jaśnie Wielmożny Jenerale, nie jest to żaden kunszt bezbożny! Jest to pamiątka tylko owych biesiad sławnych, Które dawano w domach panów starodawnych, Gdy Polska używała szczęścia i potęgi! Com zrobił, tom wyczytał z tej tu oto księgi. Pytasz, czy wszędzie w Litwie ten się zwyczaj chowa? Niestety! Już i do nas włazi moda nowa. Niejeden panicz krzyczy, że nie cierpi zbytków, Je jak Żyd, skąpi gościom potraw i napitków, Węgrzyna pożałuje, a pije szatańskie Fałszywe wino modne, moskiewskie, szampańskie; Potem w wieczor na karty tyle złota straci, Że za nie dałbyś ucztę na stu szlachty braci. Nawet (bo co na sercu mam, dziś powiem szczerze, Niech tego Podkomorzy za złe mi nie bierze) Kiedym ten serwis cudny ze skarbca dobywał, To nawet Podkomorzy, i on mnie przedrwiwał, Mówiąc, że to machina zmudna, staroświecka, Że to ma pozor niby zabawki dla dziecka, Nieprzyzwoitej dla tak znakomitych ludzi! Sędzio! i Sędzia mówił, że to gości znudzi! A przecież, ile wnoszę z Panów zadziwienia, Widzę, iż ten kunszt piękny godzien był widzenia! Nie wiem, czy się podobna okazyja zdarzy Częstować w Soplicowie takich dygnitarzy. Widzę, że Pan Jenerał na biesiadach zna się. Niechaj przyjmie tę książkę, ona Panu zda się, Gdy będziesz dla monarchów zagranicznych grona Dawał ucztę, ba, nawet dla Napoleona. Ale pozwól, nim księgę tę Panu poświęcę, Niech powiem, jakim trafem wpadła w moje ręce". Wtem szmer powstał za drzwiami; razem głosów wiele Zawołało: "Niech żyje Kurek na kościele!" Ciżba tłoczy się w salę, a Maciej na czele. Sędzia gościa za rękę do stołu prowadził I wysoko pomiędzy wodzami posadził, Mówiąc: "Panie Macieju, niedobry sąsiedzie, Przyjeżdżasz bardzo późno, prawie po obiedzie". "Jem wcześnie - rzekł Dobrzyński - ja tu nie dla jadła Przybyłem, tylko że mnie ciekawość napadła Obejrzeć z bliska naszą armię narodową. Wiele by gadać - jest to ani to, ni owo! Szlachta mnie obaczyła i gwałtem tu wiedzie, A Waszeć za stół sadzasz - dziękuję, sąsiedzie". To wyrzekłszy, przewrócił talerz dnem do góry Na znak, że jeść nie będzie, i milczał ponury. "Panie Dobrzyński - rzekł mu jenerał Dąbrowski - Tyż to jesteś ów sławny rębacz Kościuszkowski, Ów Maciej, zwany Rózga! Znam ciebie ze sławy. I proszę, takiś dotąd czerstwy, taki żwawy! Ileż to lat minęło! Patrz, jam się podstarzał, Patrz, i Kniaziewiczowi już się włos poszarzał, A ty jeszcze z młodszymi mógłbyś pójść w zapasy, I Rózga twoja kwitnie pono jak przed czasy; Słyszałem, żeś niedawno Moskalów oćwiczył. Lecz gdzie są bracia twoi? Niezmiernie bym życzył Widzieć te Scyzoryki i te wasze Brzytwy, Ostatnie egzemplarze starodawnej Litwy". "Jenerale - rzekł Sędzia - po owem zwycięstwie Prawie wszyscy Dobrzyńscy schronili się w Księstwie; Zapewne do którego weszli legijonu!" "W istocie - odpowiedział młody szef szwadronu - Mam w drugiej kompaniji wąsate straszydło, Wachmistrza Dobrzyńskiego, co się zwie Kropidło, A Mazury zowią go litewskim niedźwiedziem. Jeśli Jenerał każe, to go tu przywiedziem". "Jest - rzekł porucznik - kilku innych rodem z Litwy, Jeden żołnierz znajomy pod imieniem Brzytwy I drugi, co z tromblonem jeździ na flankiery; Są także w pułku strzelców dwa grenadyjery Dobrzyńscy". "Ale, ale, o ich naczelniku - Rzekł Jenerał - chcę wiedzieć, o tym Scyzoryku, O którym mnie Pan Wojski tyle prawił cudów, Jakby o jednym z owych dawnych wielkoludów". "Scyzoryk - rzecze Wojski - choć nie egzulował, Ale bojąc się śledztwa, przed Moskwą się schował; Całą zimę nieborak tułał się po lasach, Teraz dopiero wyszedł; w tych wojennych czasach Mógłby się na co przydać, jest rycerskim człekiem, Szkoda tylko, że trochę przyciśniony wiekiem. Lecz owóż on!..." Tu Wojski palcem wskazał w sieni, Gdzie czeladź i wieśniacy stali natłoczeni, A nad wszystkich głowami łysina błyszcząca Ukazała się nagle jak pełnia miesiąca, Trzykroć weszła i trzykroć znikła w głów obłoku; Klucznik idąc kłaniał się, aż dobył się z tłoku I rzekł : "Jaśnie Wielmożny Koronny Hetmanie Czy Jenerale, mniejsza o tytułowanie, Jam jest Rębajło, staję na twe zawołanie Z tym moim Scyzorykiem, który nie z oprawy Ani z napisów, ale z hartu nabył sławy, Że nawet o nim Jaśnie Wielmożny Pan wiedział. Gdyby on gadać umiał, może by powiedział Cokolwiek na pochwałę i tej starej ręki, Która służyła długo, wiernie, Bogu dzięki, Ojczyźnie tudzież panów Horeszków rodzinie, Czego pamięć dotychczas między ludźmi słynie. Mopanku! rzadko który pisarz prowentowy Tak zręcznie temperuje pióra, jak on głowy. Długo liczyć! A nosów i uszu bez liku! A nie ma żadnej szczerby na tym Scyzoryku I żaden go nie splamił zbojecki uczynek, Tylko otwarta wojna albo pojedynek. Raz tylko! Panie, daj mu wieczny odpoczynek, Bezbronnego człowieka, niestety, sprzątniono! A i to, Bóg mi świadkiem, pro publico bono".

napisał   lut 28, 2025 20:37

Na koniec z trzaskiem sali drzwi na wściąż otwarto. Wchodzi pan Wojski w czapce i z głową zadartą, Nie wita się i miejsca za stołem nie bierze, Bo Wojski występuje w nowym charakterze, Marszałka dworu; laskę ma na znak urzędu I tą laską z kolei, jako mistrz obrzędu, Wskazuje wszystkim miejsca i gości usadza. Naprzód, jako najpierwsza województwa władza, Podkomorzy-Marszałek wziął miejsce zaszczytne: Ze słoniowym poręczem krzesło aksamitne; Obok na prawej stronie jenerał Dąbrowski, Na lewej siadł Kniaziewicz, Pac i Małachowski. Śród nich Podkomorzyna, dalej inne panie, Oficerowie, pany, szlachta i ziemianie, Mężczyźni i kobiety, na przemian po parze Usiadają porządkiem, gdzie Wojski ukaże. Pan Sędzia skłoniwszy się opuścił biesiadę; On na dziedzińcu włościan traktował gromadę; Zebrawszy ich za stołem na dwa staje długim, Sam siadł na jednym końcu, a pleban na drugim. Tadeusz i Zofija do stołu nie siedli; Zajęci częstowaniem włościan, chodząc jedli. Starożytny był zwyczaj, iż dziedzice nowi Na pierwszej uczcie sami służyli ludowi. Tymczasem goście, potraw czekający w sali, Z zadziwieniem na wielki serwis poglądali, Którego równie drogi kruszec jak robota. Jest podanie, że książę Radziwiłł-Sierota Kazał ten sprzęt na urząd w Wenecyi zrobić I wedle własnych planów po polsku ozdobić. Serwis, potem zabrany czasu wojny szwedzkiéj, Przeszedł, nie wiedzieć jaką drogą, w dom szlachecki. Dziś ze skarbca dobyty zajął środek stoła Ogromnym kręgiem na kształt karetnego koła. Serwis ten był nalany ode dna po brzegi Piankami i cukrami białemi jak śniegi: Udawał przewybornie krajobraz zimowy; W środku czerniał ogromny bór konfiturowy: Stronami domy, niby wioski i zaścianki, Okryte zamiast śronu cukrowwemi pianki; Na krawędziach naczynia, stoją dla ozdoby Niewielkie, z porcelany wydęte osoby W polskich strojach; jakoby aktory na scenie, Zdawały się przedstawiać jakoweś zdarzenie; Gest ich sztucznie wydany, farby osobliwe, Tylko głosu im braknie, zresztą gdyby żywe. Cóż przedstawiają? - goście pytali ciekawi, Zaczem Wojski podnosi laskę i tak prawi (Tymczasem podawano wódkę przed jedzeniem): "Za mych Wielce Mościwych Panów pozwoleniem: Te persony, których tu widzicie bez liku, Przedstawiają polskiego historią sejmiku, Narady, wotowanie, tryumfy i waśnie; Sam tę scenę odgadłem i Państwu objaśnię. "Oto na prawo widać liczne szlachty grono: Pewnie ich przed sejmikiem na ucztę sproszono. Czeka nakryty stolik; nikt gości nie sadza, Stoją kupkami, każda kupka się naradza. Patrzcie, iż w każdej kupce stoi w środku człowiek, Z którego ust otwartych, z podniesionych powiek, Rąk niespokojnych, widać - mówca; cóś tłomaczy, I palcem eksplikuje, i na dłoni znaczy. Ci mowcy zalecają swoich kandydatów Z różnym skutkiem, jak widać z miny szlachty bratów. Wprawdzie tam w drugiej kupie szlachta pilnie słucha, Ten ręce za pas zatknął i przyłożył ucha, Ów dłoń przy uchu trzyma i milczkiem wąs kręci, Zapewne słowa zbiera i niże w pamięci; Cieszy się mowca, widząc, że są nawróceni, Gładzi kieszeń, bo kreski ich już ma w kieszeni. Lecz za to w trzeciem gronie dzieje się inaczéj; Tu mówca musi łowić za pasy słuchaczy. Patrzcie! wyrywają się i cofają uszy; Patrzcie, jako ten słuchacz od gniewu się puszy, Wzniosł ręce, grozi mówcy, usta mu zatyka, Pewnie słyszał pochwały swego przeciwnika; Ten drugi, pochyliwszy czoło na kształt byka, Powiedziałbyś, że mówcę pochwyci na rogi; Ci biorą się do szabel, tamci poszli w nogi. Jeden między kupkami szlachcic cichy stoi, Widać, że człek bezstronny, waha się i boi; Za kim dać kreskę? nie wie i sam z sobą w walce, Pyta losu, wzniosł ręce, wytknął wielkie palce, Zmrużył oczy, paznokciem do paznokcia mierzy, Widać, że kreskę swoję kabale powierzy: Jeśli palce trafią się, da afirmatywę, A jeżeli się chybią, rzuci negatywę. Na lewej druga scena: refektarz klasztoru, Obrócony na salę szlacheckiego zboru. Starsi rzędem na ławach siedzą, młodsi stają I ciekawi przez głowy w środek zaglądają; W środku marszałek stoi, wazon w ręku trzyma, Liczy gałki, szlachta je pożera oczyma. Właśnie wytrząsł ostatnią; woźni ręce wznoszą I imię obranego urzędnika głoszą. Jeden szlachcic na zgodę powszechną nie zważa. Patrz, wytknął głowę oknem z kuchni refektarza, Patrz, jak oczy wytrzeszczył, jak pogląda śmiało, Usta otworzył, jakby chciał zjeść izbę całą: Łatwo zgadnąć, że szlachcic ten zawołał: <<Veto!>> Patrzcie, jak za tą nagłą do kłótni podnietą Tłoczy się do drzwi ciżba, pewnie idą w kuchnię; Dostali szable, pewnie krwawy bój wybuchnie. Lecz tam, na korytarzu, Państwo uważacie Tego starego księdza, co idzie w ornacie - To przeor; Sanctissimum z ołtarza wynosi, A chłopiec w komży dzwoni i na ustąp prosi; Szlachta wnet szable chowa, żegna się i klęka, A ksiądz tam się obraca, gdzie jeszcze broń szczęka; Skoro przyjdzie, wnet wszystkich uciszy i zgodzi. Ach! wy nie pamiętacie tego, Państwo młodzi, Jak wśród naszej burzliwej szlachty samowładnej, Zbrojnej, nie trzeba było policyi żadnej; Dopóki wiara kwitła, szanowano prawa, Była wolność z porządkiem i z dostatkiem sława! W innych krajach, jak słyszę, trzyma urząd drabów, Policyjantów różnych, żandarmów, konstabów; Ale jeśli miecz tylko bezpieczeństwa strzeże, Żeby w tych krajach była wolność - nie uwierzę". Wtem dzwoniąc w tabakierę rzekł pan Podkomorzy: "Panie Wojski, niech Wasze na potem odłoży Te historyje; prawda, że sejmik ciekawy, Ale my głodni, każ Wać przynosić potrawy". Na to Wojski, skłaniając aż do ziemi laskę: "Jaśnie Wielmożny Panie, zróbże mi tę łaskę, Zaraz dokończę scenę ostatnią sejmików: Oto nowy marszałek na ręku stronników Wyniesion z refektarza; patrz, jak szlachta braty Rzucają czapki, usta otwarli - wiwaty! A tam po drugiej stronie pan przekreskowany, Sam jeden, czapkę wcisnął na łeb zadumany, Żona przed domem czeka, zgadła, co się dzieje, Biedna! oto na ręku pokojowej mdleje. Biedna! Jaśnie Wielmożnej tytuł przybrać miała, A znów tylko Wielmożną na lat trzy została!" Tu Wojski skończył opis i laską znak daje, I wnet zaczęli wchodzić parami lokaje Roznoszący potrawy: barszcz królewskim zwany I rosoł staropolski sztucznie gotowany, Do którego pan Wojski z dziwnemi sekrety Wrzucił kilka perełek i sztukę monety (Taki rosoł krew czyści i pokrzepia zdrowie). Dalej inne potrawy, a któż je wypowie! Kto zrozumie nie znane już za naszych czasów Te półmiski kontuzów, arkasów, blemasów, Z ingredyjencyjami pomuchl, figatelów, Cybetów, piżm, dragantów, pinelów, brunelów; Owe ryby! łososie suche, dunajeckie, Wyzyny, kawijary weneckie, tureckie, Szczuki główne i szczuki podgłówne, łokietne, Flądry i karpie ćwiki, i karpie szlachetne! W końcu sekret kucharski: ryba nie krojona, U głowy przysmażona, we środku pieczona, A mająca potrawkę z sosem u ogona. Goście ani pytali nazwiska potrawy, Ani ich zastanowił ów sekret ciekawy; Wszystko prędko z żołnierskim jedli apetytem, Kieliszki napełniając węgrzynem obfitym. Ale tymczasem wielki serwis barwę zmienił I odarty ze śniegu już się zazielenił, Bo lekka, ciepłem letnim powoli rozgrzana, Roztopiła się lodu cukrowego piana I dno odkryła, dotąd zatajone oku; Więc krajobraz przedstawił nową porę roku, Zabłysnąwszy zieloną, różnofarbną wiosną. Wychodzą różne zboża, jak na drożdżach rosną, Pszenicy szafranowej buja kłos złocisty, Żyto ubrane w srebra malarskiego listy I gryka wyrabiana sztucznie z czokolady, I kwitnące gruszkami i jabłkami sady. Ledwie mają czas goście darów lata użyć. Darmo proszą Wojskiego, żeby je przedłużyć: Już serwis, jak planeta koniecznym obrotem, Zmienia porę, już zboża malowane złotem, Nabrawszy ciepła w izbie powoli topnieją, Już trawy pożółkniały, liścia czerwienieją, Sypią się, rzekłbyś, iż wiatr jesienny powiewa; Na koniec owe chwilę przedtem strojne drzewa - Teraz, jakby odarte od wichrów i śronu, Stoją nagie; były to laski cynamonu Lub udające sosnę gałązki wawrzynu, Odziane zamiast kolców ziarenkami kminu. Goście pijący wino zaczęli gałązki, Pnie i korzenie zrywać i gryźć dla zakąski. Wojski obchodził serwis i, pełen radości, Tryumfujące oczy obracał na gości. Henryk Dąbrowski udał wielkie zadziwienie I rzekł: "Mój Panie Wojski, czy to chińskie cienie? Czy to Pinety Panu dał w służbę swe bisy? Czy dotąd u was w Litwie są takie serwisy I wszyscy takim starym ucztują zwyczajem? Powiedz mi, bo ja życie strawiłem za krajem".

napisał   lut 28, 2025 20:36

poleje, bo jakos ten tęczowy az rak nie reformowalny, ze di zezygania... komus jeszcze? zeby id pokemonow odruchu wymiotnego nie dostac 🍻

napisał   lut 28, 2025 20:31

Czy piętą achillesa eroZeusa jest komunikacja wewnętrzna, którą trzeba poprowadzić ze sobą publicznie w 197 komentarzach?🤔

napisał   lut 28, 2025 07:32

Teraz jeszcze tylko Il Martedi Grasso(tłusty wtórek)IV.III i tyle z zabaw...

napisał   lut 27, 2025 22:21