– Są głośno. – powiedziałam po tym jak rozległ się szczególnie długi pomruk.

Jacek przytaknął i chyba wzruszył ramionami, ale był tak oszczędny w ruchach że w zasadzie ciężko było określić. Poza tym, w mieszkaniu było ciemno, ponieważ jedyne światło dobiegało z lampki nocnej i z łazienki. 

Na zewnątrz panowała styczniowa szaruga, więc to w połączeniu z hałasem sąsiadów i ciemnością w budynku sprawiło, że nagle poczułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek. Coś w tym jest, kiedy czyjaś obecność nagle uświadamia ci jak puste jest twoje życie. 

– Czy wiadomo w czym jest problem? – zapytałam, podnosząc głos żeby przebić się przez hałas.

– Tak.

Odczekałam chwilę, mając nadzieję na coś więcej. 

– To coś prostego, czy…

– Zdechła mysz.

– Co?! – zapytałam, czując że twarz wykrzywia mi się w grymas – Zdechła MYSZ?!

– Tak.

Znowu, oszczędna odpowiedź. 

– Jak możemy sobie z tym poradzić? Da się coś zrobić?

– Tak.

Z góry dobiegł nas krzyk i wydłużony jęk. Wiedziałam z doświadczenia, że to oznaczało jedną z dwóch rzeczy: skończyli na dziś, albo skończyli rundę pierwszą. Modliłam się żeby to była pierwsza opcja. 

Ponownie udałam że przeglądam papiery, jakby nie przeszkadzał mi hałas, zdechła mysz, ani sam Jacek. Jego wielkie dłonie grzebały teraz w tobie z narzędziami. Podniósł się, nie wyjąwszy nic ze środka, i spojrzał na mnie. Patrzał przez całe trzy sekundy i w końcu przemówił.

– Muszę po coś skoczyć. – oznajmił.

– Jasne, nie ma sprawy.

Zostawił torbę na podłodze, wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi. 

– Czekaj, czy to znaczy że… – zaczęłam, ale jego już nie było.

Zapewne poszedł do najbliższego sklepu albo do piwnicy, po ukryte narzędzia. Albo może potrzebował papierosa, albo kebaba z budki za rogiem? Kto go tam wiedział. 

Podeszłam do łóżka i położyłam się. Uniosłam książkę, którą przeczytałam do połowy zeszłego wieczoru. To romantyczna nowela o dziewczynie porzuconej przez chłopaka, która wróciła do swojego rodzinnego miasteczka i przejęła piekarnię po chorej babci. Gwoździem programu jest brak półek w piekarni i lokalny stolarz. Kicz. Wzruszyłam ramionami, ponieważ czasami kicz oznaczał niezłą zabawę i odciągał uwagę od innych rzeczy, na przykład od erotycznego hałasu sąsiadów i od samotnych weekendów. 

Przeczytałam około trzy strony kiedy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Jacek wpuścił siebie do środka. Zachowywał się jakby w ogóle stąd nie wychodził, albo jakby mnie tam nie było. Żadnego „cześć” z jego ust, żadnej informacji gdzie był, po prostu zajął się zadaniem. 

Z tego co widziałam, wycinał ścianę wokół włącznika. Poruszał się powoli i zdecydowanie, uważając na przyległe kable. Co każde 10 lub 15 sekund podnosił latarkę i świecił do środka, żeby sprawdzić własny progres. Ja wolałam się temu nie przyglądać, nie chcąc widzieć zdechłej myszy. 

Nagle z góry dobiegł chichot-krzyk kobiety, połączony ze stłumioną serią przekleństw, brzmiących mniej więcej jak „kurwa, jeszcze, kurwa, jeszcze”. Runda druga. 

Kiedy odciągnęłam wzrok od sufitu, zauważyłam że Jacek upuścił nóż i wydawał się pocierać kłykcie.

– O mój boże, wszystko w porządku?!

– To przez ten hałas, przez chwilę się zdekoncentrowałem. – powiedział zdenerwowanym tonem – Krwawię. Masz jakąś szmatę, czy coś?

Zajęło mi chwilę żeby ogarnąć co powiedział. To było tyle słów naraz! Szybko się podniosłam i przyniosłam ręcznik z łazienki. 

– Proszę, weź to. – powiedziałam, wręczając mu go.

– Nie chcę go zniszczyć. – odparł, wahając się.

Spojrzałam na biały ręcznik w dłoni. 

– To żaden problem, naprawdę.

Nagle oboje podskoczyliśmy w miejscu, ponieważ rozległ się kolejny jęk i śmiech. 

Ten ruch rozluźnił jego ucisk na dłoń, i krew pociekła po palcach.  

– O jeju, to wygląda źle. – powiedziałam, sama nakrywając ją ręcznikiem skoro on nie chciał go ode mnie zabrać.

– Wcale nie, to tylko tak wygląda. To przez antykoagulanty. – odparł.

Przytaknęłam, wiedząc o co chodzi. Mój tata brał antykoagulanty po operacji, żeby jego tętnice się nie zatkały. To oznaczało że łatwiej nabijał sobie siniaki i jeśli się zaciął, zatamowanie krwawienia zajmowało wieki. Moja mama cały czas się irytowała poplamionymi ręcznikami. 

Ciężko mi było stwierdzić po co Jacek brał te leki- wyglądał zdrowo i był mniej więcej w moim wieku- ale nie zamierzałam o tym z nim dyskutować. 

– Chodź do łazienki. – powiedziałam, ciągnąc go za sobą.

Znowu pomyślałam o kiczu: lew i myszka, zbłąkany żołnierz i pielęgniarka…

Jęk i głośne kurwa! wkradły się w mój ciąg myślowy. Dźwięk skrzypiących sprężyn i przesuwającego się po podłodze łóżka sprawiał, że wyobrażałam sobie rozgrzaną parę ludzi turlającą się po materacu, połączoną w jedność. 

Polizałam usta. Moje serce mocno biło, a puls odbijał się echem pomiędzy nogami. 

– Serio?! – powiedziałam głośno.

– Co? – zapytał.

– Oh, przepraszam. Rozmawiam do siebie. Proszę, przynajmniej to przemyj. Ja poszukam jakiegoś bandaża. W ścianie mogły być jakieś bakterie z myszy, jej kupy, i takie tam.

Z jakiegoś powodu, to zdanie wybiło Jacka z równowagi i parsknął śmiechem. 

– Jakieś bakterie z myszy, jej kupy i takie tam?

Uśmiechnęłam się i roześmiałam w odpowiedzi. 

– Tak, to oficjalna terminologia. Nie wiedziałeś?

– Jesteś lekarzem?

– Jestem konsultantką w biurze obsługi klienta. Tą, na którą się krzyczy kiedy przyszedł za coś zły rachunek.

– Ja nigdy nie krzyczę.

Spojrzałam na niego, naprawdę spojrzałam ponieważ byliśmy tak blisko że to było bardzo łatwe. Popatrzałam mu w oczy, na jego ciemne brwi i lekko skrzywiony nos, który prawdopodobnie był złamany raz lub dwa, dawno temu. 

– Nie, nie sądzę żebyś krzyczał.

Dudnienie nad naszymi głowami nadal było powolne i rytmiczne. Najwidoczniej runda druga była nieśpiesznym, powolnym tańcem, zamiast galopującym wyścigiem. 

Nagle zalała mnie chęć przyciśnięcia do siebie zranionej dłoni Jacka, rozpięcia guzików bluzki i wsunięcia jej tam. Wygięłabym wtedy plecy na spotkanie z nią. Z tą myślą zaczęłam przerywanie oddychać i przygryzłam wargę. 

– Maja. – powiedział.

– Znasz moje imię?

– Maja Frączek. 5B. Bez zwierząt.

Zaśmiałam się. 

– Chyba znasz każdego w tym budynku.

Wskazał na sufit. 

– Jarek Słowiński, Kasia Jackowska. 6B. Bez zwierząt. Wiele skarg na hałaśliwe zachowanie, ale żadnej spod numeru 5B.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *