Z pomieszczenia nie było drogi ucieczki. Z przerażenia nie mogłem patrzeć na kajdany, ponieważ uosabiały terror, którego nie mogłem i nie chciałem pojąć. Zmusiłem się i podszedłem do nich po raz pierwszy. Łańcuchy składały się z grubego, ciemnego żelaza. Były stare, ale nie zardzewiałe.

Zapięcie miało prostą budowę, ale tak skonstruowaną, aby uwięziona osoba nie sięgnęła go palcami. Otwierający je klucz najwidoczniej też musiał taki być. Nie miałem wątpliwości, że raz zakuta w nie osoba nie mogła się od nich uwolnić na zawsze. Sądziłem, że nigdy nie poddam się dobrowolnie okowom, ale spojrzałem w kierunku drzwi.

Kilkanaście centymetrów grubego, dębowego drewna, zamkniętego licznymi zamkami i spustami. Wszystko było jasne. Nie miały się otworzyć do momentu, w którym nie założę kajdanów. Jeśli tego nie zrobię, umrę z pragnienia w ciągu kilku dni. 

Zastanawiałem się, jak dopuściłem do takiego obrotu spraw. Jak to się stało, że głupio łudziłem się szansą oszukania Pana w jego własnym zamku. Myślałem, że stworzyłem prosty plan bez możliwości porażki. Nie powiodło się, więc znalazłem się w Wieży Pokuty, zdany na łaskę młodej kobiety, której nawet nie znałem. Byłem winny, a surowe prawo obowiązujące na tych ziemiach zakładało dla mnie karę śmierci, zaplanowaną przez samego Pana.

Powieszenie na stryczku przynajmniej zaskutkowałoby uduszeniem, lub nagłym przemieszczeniem kręgów, i zakończyłoby moje męki. Nie wiedziałem nawet, co mnie wydało w całym przedsięwzięciu. Być może chodziło o moment w którym poprosiłem o złoto, ale przecież Pan pozostał wtedy niewzruszony…

Umysł pędził szaleńczo przed siebie, szukając odpowiedzi na pytania. Jedyne czego chciałem, to ucieczka pomiędzy wzgórza widziane zza szczeliny w murze. 

Pomyślałem o głośnym krzyku w poszukiwaniu sojusznika na placu u podnóży wieży, ale nikogo tam nie było. Zastanawiałem się, dlaczego nie umieszczono mnie w lochach u korzeni zamku. Na jego szczycie miałem dostęp do świeżego powietrza i widoku… Widoku, którego osoba przykuta do ściany nie powinna widzieć. 

Nagle zaczęło mi się wydawać, jakby otaczające ściany skurczyły się. Pokój zapadał się, byłem tego pewien. 

Zapadał mrok. Rozpościerał się coraz dalej, osiadając na okolicznych polach, podczas gdy cienie we wnętrzu wieży wydłużały się. Nagle znikły, ponieważ zrobiło się całkiem ciemno.

Siedząc w najciemniejszym punkcie pomieszczenia nie miało znaczenia, czy otwierałem oczy, czy też miałem je zamknięte. Nie widziałem nic. Nie wiedziałem, czy w ogóle przespałem noc. Prawdopodobnie miotałem się pomiędzy jawą a snem, w oczekiwaniu na to co przyniesie kolejny dzień. 

W oczekiwaniu na kolejne spotkanie ze Strażniczką.

O autorze

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *