Weszła do baru w czarnej, dopasowanej sukience, która nie krzyczała „patrz na mnie” — ale każdy i tak patrzył. Około pięćdziesiątki, włosy w nieładzie, ale nie przypadkowym. Każdy gest jak z francuskiego filmu: nonszalancki, ale dokładny. Wyglądała jak kobieta, która złamała niejedno serce i nie przeprosiła ani razu. On siedział już przy barze. Dwadzieścia parę lat, młody gniewny, z oczami, które patrzyły, jakby wiedziały więcej, niż powinny. Nie chodziło o wygląd — chodziło o postawę. Siedział z nogą na nogę, nonszalancko, ale skupiony. Kiedy ją zauważył, uśmiechnął się lekko. Pewny. Pewny siebie jak diabli. Podszedł. Bez pytania. — Coś mi mówi, że twoje noce są bardziej interesujące niż twoje dni. — A coś mi mówi, że jesteś kolejnym dzieciakiem, który myśli, że potrafi grać ze starszymi. — Może. Ale wiesz, czasem dzieciaki mają mocniejszy chwyt niż ci, co już dawno zapomnieli, po co mają dłonie. Zmrużyła oczy. Wzięła łyk wina. — Jesteś arogancki. — Jestem świadomy. Ciebie. Swoich rąk. I tego, że przyszłaś tu, choć miałaś nie wychodzić z domu. — A skąd wiesz, że nie przyszłam tu tylko wypić? — Bo siedzisz z rozpiętym guzikiem przy dekolcie, jakbyś chciała, żeby ktoś to zauważył. I zgadnij co — ja zauważyłem. Zamilkła. Na sekundę. Ale to była ta sekunda, w której pęka lód. — Dobra — rzuciła. — Jeden wieczór. Nic więcej. — Nie muszę mieć tygodnia. Starczy mi noc, żebyś o mnie myślała, kiedy będziesz piła poranną herbatę. Mieszkanie pachniało lawendą i duszonym winem. Ale on pachniał intensywniej. Męskością, potem, powietrzem, które niesie burzę. — Zdejmij buty — powiedziała, zamykając drzwi. — Najpierw ty zdejmij maskę. Zbliżył się. Złapał ją za podbródek, powoli, ale zdecydowanie. Spojrzał prosto w oczy. — Nie udawaj, że mnie nie chcesz. Twoje ciało mnie już zdradziło. — Pieprzysz jakbyś czytał tanie książki. — Ale całuję tak, że kobiety przestają oddychać. I wtedy ją pocałował. Mocno. Jakby chciał złamać ciszę, którą nosiła przez lata. Usta zderzyły się z jej, jakby chciał je rozszarpać. Złapał ją za kark, przyciągnął do siebie. Język wszedł w jej usta jak rozkaz. A ona... nie walczyła. — Jesteś bezczelny — szeptała, gdy rozpiął jej sukienkę. — Bo wiem, że zasługujesz na więcej niż delikatność. Potrzebujesz kogoś, kto nie będzie cię prosił o pozwolenie, tylko weźmie to, czego chce. — A jeśli nie dam ci tego? — To i tak to sobie wezmę. Ale sprawię, że sama mi to podasz. Na kolanach, z uśmiechem. Rozłożył ją na łóżku. Nie jak trofeum. Jak ofiarę rytuału. Wolno, brutalnie czuły. Rozpiął koszulę, zostawiając ślady zębów na jej piersiach. Dłonie miał gorące, ciężkie, pewne siebie. Nie było szeptów. Były komendy. — Patrz mi w oczy. Nie uciekaj. — wbijał spojrzenie jak gwóźdź w duszę. — Nigdy nie miałam młodszego... — wymamrotała przez zęby. — A teraz nie będziesz chciała nikogo starszego. Zerżnął ją mocno. Bez ceregieli, bez gry wstępnej, ale z tym instynktem, który sprawia, że kobieta nie myśli o niczym innym poza oddechem, jękiem, i słowami „jeszcze”. Wbił się głęboko, mocno, raz po raz, jakby wbijanie się w nią było formą dominacji nad światem. Rano nie powiedziała nic. Ale kiedy wychodził, zatrzymała go przy drzwiach. — Jak masz na imię? Odwrócił się. — To nie jest ważne. Ważne, że dziś rano nie jesteś już tą samą kobietą, co wczoraj. Zamknął drzwi. Za nimi została cisza. I jej nagie ciało, które jeszcze drżało od jego dotyku.

Komentarze (3)
napisał  

#1 Interesujące .. A czytając zastanawiałam się czy to Twoja wyobraźnia czy empiryczne doświadczenie ? Zdradzisz ten sekret ?

cze 02, 2025 08:52